Krowa Milka cała w muchach. Czy jechać w Alpy w lipcu?

Okazało się że jest tydzień wolnego i po sprawdzeniu prognozy pogody zapada decyzja żeby zwiedzić kilka alpejskich przełęczy. Gdyby prognoza dla Alp była niekorzystna, wtedy można przecież pojechać do Norwegii, albo do Rumunii aby unikać jazdy w deszczu :-)


Celem były włoskie Dolomity, mekka motocyklistów - przełęcz Stelvio oraz trasa na Grossglockner - austriacki lodowiec. O lodowcu więcej możesz przeczytać TUTAJ zaś o samej trasie na lodowiec TUTAJ

Ogólne podsumowanie wypadu na przełęcze alpejskie w lipcu:



plusy dodatnie:
- świetny asfalt
- brak żwiru na zakrętach
- przepiękne okoliczności przyrody
- niesamowite, wysokogórskie widoki Dolomitów, przełęczy takich jak Stelvio, czy lodowca Grossglockner
- setki kilometrów gór
- stosunkowo blisko z Polski

plusy ujemne:
- tłum
- korki
- drogo
- na drogach zatrzęsienie rowerzystów - nie bójmy się tego słowa - wlokących się niemiłosiernie pod kolejne podjazdy
- oraz autokarów, kamperów, ludzi na "nartach" z kółkami i różnych innych ustrojstwach....

Lipiec w Alpach jest absolutnie szczytem sezonu turystycznego i jeśli ktoś tłumu nie lubi, to powinien zwiedzać najwyższe góry Europy w czerwcu lub we wrześniu. Cała infrastruktura narciarska w lato jest również wykorzystywana. Trasy dla narciarzy biegowych w lato to ścieżki rowerowe, zaś wyciągi narciarskie przyciągają tłumy turystów pieszych i absolutnie nie jest to martwy sezon.

Niewątpliwą zaletą jest bliskość tych gór. Z Warszawy można w Alpy dojechać w jeden dzień autostradami. Trochę za Wiedniem jest przyjemny camping w Sankt Polten, i już tu zaczynają się widokowe, górskie traski.

Powrót z Alp odbył się w jeden dzień (ok. 1100 km na raz). Nie polecam tego, było to ok. 18h jazdy po autostradach. Ogólnie mówiąc - była to masakra, no ale raz w życiu każdy motocyklista musi to zrobić.




Komentarze