Rodzinny wyjazd w Bieszczady

Pod koniec wakacji wzięłam najmłodszą córkę jako "plecak" na swój motocykl. Średni syn, świeżo upieczony motocyklista z kategorią A1 oraz swoją Hondą Varadero 125, jechał samodzielnie.
W tym składzie udaliśmy się motocyklami w Bieszczady. Ja cała spięta, zwarta, odpowiedzialna, zorganizowana i przezorna (jak rodzic w piosence Kazika), zaś młodzież mająca poczucie powagi sytuacji - współpracująca i bez focha.

Plan był taki, że z Warszawy wyjeżdżamy na tyle wcześnie, aby przed zmrokiem ok. 20.00 dotrzeć do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej gdzie już czekał na nas nocleg zarezerwowany w tamtejszych wiatach.

Młody na 125 przodem, ja ze swoim "plecakiem" za nim. Podróż przebiega sprawnie, ale w połowie trasy już wiemy, że przed zmrokiem nie dotrzemy do Przystani. Przed Przemyślem mówię do młodzieży przez interkom, że koniecznie musimy zatankować, bo w Bieszczadach słabo ze stacjami i chodzi o to, aby w górach nam benzyny nie zabrakło. Ale wszystkie stacje po drodze w Przemyślu jakoś mi się nie podobają. Czekam, aż się pojawi jakiś porządny Orlen, albo BP żeby się na nich zatrzymać.

Ale nic takiego już nie następuje i w ten sposób "nagle" wjeżdżamy w Bieszczady, a mi zaraz po wyjeździe z Przemyśla zapala się rezerwa. Noooooo, ale przecież nie będziemy wracać, zwłaszcza że nawigacja TomTom pokazuje, że za paręnaście km będzie stacja. Owszem, jest, ale zamknięta i tylko z LPG. I tak jeszcze ze dwa razy. W końcu zapada zmrok, robi się chłodno. Stajemy na poboczu żeby rozprostować nogi, ubieramy się, każdy wrzuca na siebie co tam ma ciepłego. Rozważam sytuację i postanawiam dojechać do Ustrzyk Dolnych w których jest całodobowy Orlen.



Jedziemy dalej. Jest już ciemno, zimno, żadnych zabudowań po drodze przez dłuższy czas, las, góry. Wyobraźnia zaczyna młodzieży pracować coraz bardziej i widzą już czające się na poboczu BIAŁE niedźwiedzie oraz watahy wilków.

- Mamoooooo, a co będzie, jak tu i teraz zabraknie nam benzyny? - pada w końcu to pytanie przez interkom...
A skąd ja mam wiedzieć?
- He, he, spokooojnie, coś się wymyśli w razie co - odpowiadam raźnie.

Jadę mega ekonomicznie, bez przyśpieszeń, lekuchno manetką jak nigdy. Młody na Varadero ma większy bak i większy zasięg niż ja, więc jemu raczej paliwa nie zabraknie. Słyszę coraz to nowe plany knute przez rodzeństwo na wypadek ugrzęźnięcia na odludziu wśród niedźwiedzi. Ostatecznie w Ustrzykach 1km przed stacją, na moście zabrakło mi benzyny, a most, jak wiadomo, to idealne miejsce na postój. Przepchnęłyśmy jakoś z córką motocykl na normalny fragment drogi z poboczem. Syn został wysłany na stację po paliwo dla przezornej matki.

Ostatecznie dotarliśmy do Przystani Motocyklowej już po 22.00 prosto na ognisko z kiełbaskami. Co za ulga :-)

A potem było już normalnie, jak to w Bieszczadach: trochę szutru podczas dojazdu do Bukowca pod Tarnawą, zwiedzanie torfowisk, przeprawy przez bieszczadzkie brody, kąpiel w potoku, kilka serpentyn, knajpa w Wołkowyi...
Zaliczyłam jeszcze z moim pasażerem glebę parkingową. Po prostu jak już stałam na poboczu, to noga, którą chciałam się podeprzeć, poślizgnęła mi się na żwirze i motocykl przewrócił się na bok, a moja dzielna i cierpliwa pasażerka spadła z niego prosto w przydrożny rów.

Ogólnie bardzo fajne kilka dni, świetna zabawa i trening dla młodego motocyklisty :-)

Mój dzielny, ledwo żywy Plecak, czyli pasażer z tylnego siedzenia


W Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej


Brody w Duszatynie w wykonaniu Młodego na 125


Moje Maleństwa :-)


Kąpiel w potoku :-)


Szybowisko Bezmiechowa



Komentarze

  1. Fajnie tak czasami z rodziną wyskoczyć.Tteż kiedyś jeździłem z córką, teraz sam... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki wspólny wypad ma zupełnie inny wymiar. Przyjemnie jest pokazywać dzieciakom świat :-)

      Usuń

Prześlij komentarz