Wenecja - romantyczny dramat w trzech aktach z epilogiem


Akt pierwszy.

Od kilku lat co jakiś czas w naszym domu powtarza się dialog:
- Misiu, a może byśmy polecieli samolotem do Wenecji na jakiś romantyczny weekend? - ćwierkam słodko.
Piotrek patrzy na mnie jak na nienormalną, zapada niezręczna cisza. Ja trzepoczę zachęcająco rzęsami, a on stara się owinąć swoją (odmowną) odpowiedź w jak najgrubszą bawełnę, aby mnie nie zranić.
- Wiesz nie mogę. Nie mam urlopu. Nie mam pieniędzy. Wtedy będą ferie. Wtedy nie będzie ferii. Będę wtedy chory. - pada odpowiedź.
Aż tu nagle się okazuje, że Wenecja jest w zasadzie po drodze na Korsykę. Idę zatem z tryumfalną miną do niego i oświadczam głośno, wpatrując się w niego wzrokiem Bazyliszka, jak się mają fakty (że to po drodze).
Oboje doskonale rozumiemy, że już wygrałam! Że żaden ze standardowych argumentów odmownych nie zadziała tym razem! Ha!!!
- Dobra. Jedźmy przez Wenecję. Chcę już to mieć za sobą i przestać o tym słyszeć. - mówi dzielnie Piotrek.
A zatem - do Wenecji!!! Zobaczymy wreszcie to romantyczne miasto, zobaczymy te plenery naszych ulubionych filmów (np. 'Indiana Jones: Ostatnia krucjata"), gondole i w ogóle będzie super.

Kurtyna

Akt drugi




Podróż trwa. Jedziemy na Korsykę. Przejechaliśmy już przez nudne Alpy. Zakręty, serpentyny, wiraże, góry, przełęcze, wysokogórskie widoki, lodowce i krowę Milkę z rojem much mamy już wreszcie za sobą, teraz zmierzamy do wspaniałej, romantycznej Wenecji. Alpy kończą się nagle na nizinie padańskiej jak nożem uciął.

Po zjeździe z gór od razu na tej płaskiej patelni dopada nas upał 37 stopni, asfalt 50 stopni. Ale jedziemy twardo, w końcu w tej całej eskapadzie chodziło też o to, żeby złapać jeszcze trochę słońca przed zimą. Dookoła fascynujące widoki na pola kukurydzy. W miarę zbliżania się do Wenecji robi się coraz bardziej romantycznie. Droga zaczyna być groblą wśród bagien, na których, po melioracji rowami, uprawia się włoską cebulę i włoską kapustę.



Krajobraz zmienia się nieustannie. Raz po prawej stronie jest cebula a po lewej kapusta, za chwilę odwrotnie. Dodatkowe urozmaicenie wprowadzają pola buraków i znowu kukurydzy. Droga wąska, duży ruch lokalny, co 300 m rondo z korkiem, snujemy się w słońcu za smrodzącymi autobusami, dookoła bagno. Ogólnie pięknie jest.

Stacje paliw we Włoszech przy bocznych drogach są pozamykane z powodu sjesty między 12.30 a 16.00. Nie ma gdzie stanąć i napić się czegoś chłodnego. Nic. Pustynia normalnie, wszystko pozamykane, żadnej knajpy ani baru.

- Piotrek, może jednak zrezygnujemy z tej Wenecji? - rzucam nieśmiało w interkom.
- Co?! Nieeee, to nie wchodzi w grę, musimy zobaczyć to wyjątkowe miasto. - pada zdecydowana odpowiedź.

W tych warunkach, jadąc po cudownej, słonecznej Italii, docieramy w końcu na kemping znajdujący się na brzegu zatoki weneckiej, skąd możemy łatwo dostać się do Wenecji tramwajem wodnym.
Rozstawiamy namiot, potem szybka kąpiel połączona z niezbyt udaną próbą ułożenia włosów z fryzury typu "spod kasku" na fryzurę typu "do miasta". Potem wyciągam jakąś zgniecioną kieckę z kufra, zakładam - i proszę bardzo - jestem gotowa na ujrzenie Wenecji.

Kurtyna.

Akt trzeci

Idziemy na przystanek tramwajów wodnych pływających do Wenecji z miejsca Punta Sabbioni. Tam okazuje się, że jest strajk i tramwaje dzisiaj nie pływają. Czy to nie romantyczne? Chodzimy po nabrzeżu w tę i z powrotem i każdy z nas wymyśla kreatywnie po 15 różnych propozycji w temacie "co dalej".

W momencie, gdy zaczyna wygrywać najbardziej twórczy pomysł, czyli:
- Kupmy browara albo wino i wróćmy do namiotu! - podpływa jakiś stateczek, który wypluwa ze swych trzewi pokaźną grupę turystów zwiezionych już z Wenecji. I okazuje się, że wraca z powrotem do Wenecji i chętnie nas zabierze za jedyne 10 euro bez oficjalnych biletów oczywiście, bo jest strajk. Wsiadamy raźno, dajemy kapitanowi w łapę i w ten oto sposób jesteśmy jedynymi pasażerami na statku mogącym pomieścić ok. 200 osób. Siadamy sobie sami na dziobie i mamy  romantyczną scenę nieomal jak z "Titanica" w wykonaniu Leo i Kate.
Wenecja zbliża się wielkimi krokami.



- Wenecjo, jednak przybywam!
Wysiadamy na nabrzeżu w Wenecji. Wreszcie!!! Ta wyczekana, romantyczna Wenecja!!! Wspaniałe, gotyckie budynki bogatych kupców, koronkowe ozdoby na fasadach domów, średniowieczna ciasna zabudowa, gondole.
Pięknie!
Pięknie?



Tłum gęsty, ciężko przejść. Pałac Dożów jest zapewne tam, gdzie zwykle, ale trudno się zorientować bo niewiele widać. Wszędzie stragany z turystyczną tandetą. Docieramy niesieni ludzką falą do Placu Św. Marka. Bazylika - jest. Widzę oczywiście te różnorodne kolumny zrabowane z Konstantynopola podczas którejś tam krucjaty, ale jakoś mnie to nie zachwyca.




Może dlatego, że jestem głodna. Idziemy do knajpy żeby coś zjeść. Jedzenie jest prawie tak samo dobre jak to, które normalnie 3 razy w tygodniu robię na kolację w domu. Cudownie. Dwa kieliszki wina pomagają docenić otaczające zewsząd piękno. W sklepach królują maski weneckie. Małe, duże, w formie magnesów, ciastek, pocztówek. Maski te nieodmiennie budzą moje skojarzenia ze scenami z Malkovichem z filmu "Niebezpieczne związki".  Ale to nie jest blog 18+ więc nie rozwijam tematu.

Co tam jeszcze: pełno sklepów sprzedających żyrandole Murano - są to wspaniałe, kryształowe żyrandole wyrabiane ręcznie ze szkła na pobliskiej wyspie Murano. Fabrykę ostatnio zamknięto, więc ceny pójdą w górę. Mogłabym się nimi długo zachwycać gdyby nie fakt, że moja matka przez ponad dekadę prowadziła galerię antyków i w niej zawsze było kilka takich żyrandoli w ofercie, więc był czas przywyknąć do ich przepiękna.

Dobra. Skoro już tu jesteśmy, no to - do gondoli! Gondole są asymetryczne, jeden bok mają dłuższy żeby zrównoważyć masę stojącego z jednej strony gondoliera i jego wiosło. Za jedyne 100 euro odbywamy małą, romantyczną wycieczkę gondolą. Płyniemy więc w gondolowym korku, na wodzie jest jeden wielki zator. Obecnie aby być gondolierem trzeba mieć koncesję i teraz gondolierów jest trochę ponad czterystu, ale i tak jest ich za dużo, bo nie mieszczą się na wodzie.







Nasz gondolier bardzo sprawnie wywija tym jednym wiosłem i ani razu nawet się nie stykamy z innymi gondolami. Jak ja bym wywijała jednym wiosłem przez 40 lat codziennie, to też bym tak umiała. Z wody podziwimy Wenecję. Partery są nie zamieszkałe ze względu na wysokie stany wody które regularnie zalewają te niskie kondygnacje. Płyniemy m.in. obok domu Casanovy i Marco Polo.

 

Dużo domów stoi pustych i niszczeje. Zadbane są w większości tylko hotele albo jakieś inne "biznesy".



Tymczasem koniec pływania. Jeszcze tylko pożegnalna fota w gondoli i wysiadamy. Zapada wieczór. Miasto zamiera. Opuszczamy Wenecję razem z milionem innych osób.

Ulga niewymowna. Jesteśmy pod tak silnym wrażeniem Wenecji, że natychmiast rezygnujemy z odwiedzenia Pizy i jej Krzywej Wieży, które też leżą "po drodze". Mieliśmy w planach odwiedzenie tejże wieży. Może przy następnej podróży na Korsykę ....

Kurtyna. Oklaski.


Epilog

Wenecja jest unikatowym miastem  na świecie ze średniowieczną, gotycką zabudową. Niestety, ilość zwiedzających ją osób jest porażająca. Każde zabytkowe miasto jest pełne tłumów turystów, to oczywiste. Te miasta mają w swoim centrum zabytkową starówkę do podziwiania i przyległości do mieszkania. W  Wenecji to jest oczywiście niemożliwe, bo to ograniczona wyspa. W Wenecji wytwarza się wyjątkowo silne wrażenie klaustrofobii i zamknięcia. Nie ma tam żadnej zieleni. Ciasnota. Miasto powoli staje się skansenem żyjącym tylko za dnia. Knajpy, hotele i sklepy z maskami - nic więcej tam w zasadzie nie ma. Rodowici Wenecjanie uciekają stamtąd uznając, że miejsce to nie nadaje się do życia. Nie dziwię im się. Obecnie mieszka tam tylko 50 tys ludzi.
Wydaje się, że większym zagrożeniem dla miasta nie są powodzie, ale turyści. Opustoszałe domy niszczeją i popadają w ruinę jeżeli nikt w nich nie mieszka.

Czy warto było zajrzeć do Wenecji? Jak najbardziej tak.
Ale powtórka ze zwiedzania Wenecji - tylko poza sezonem, gdy ilość turystów jest mniejsza.








Komentarze

  1. Ciekawa historia. Fajnie opowiadasz. Można się wsłuchać :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo, to miłe, że podoba się komuś to, co piszę :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz